W ostatnich tygodniach politycy różnych opcji przeżywają prawdziwe trzęsienie ziemi. Okazało się bowiem, że wyborcy – wbrew powszechnym przekonaniom – nie tylko czytają programy wyborcze, ale i pamiętają ich treść dłużej niż przez czas trwania kampanii.
„To jakaś pomyłka” – komentuje jeden z prominentnych polityków, który obiecywał złote góry, a teraz musi tłumaczyć, dlaczego zamiast nich wybudował parking przy urzędzie miasta. „Zawsze myśleliśmy, że ludzie zapominają o obietnicach zaraz po wyborach. To jakieś spisek!”
Tymczasem wśród wyborców narasta frustracja. „No tak, obiecali nam raj na ziemi, a dostaliśmy podwyżkę podatków i remont drogi, który skończy się za 10 lat” – mówi zirytowany mieszkaniec jednego z miast, który wciąż czeka na obiecane darmowe latte w urzędach.
Eksperci od PR politycznego biją na alarm. „Jeśli wyborcy naprawdę zaczną pamiętać, co się mówi przed wyborami, to cały nasz system legnie w gruzach” – ostrzega jeden z doradców. „Musimy znaleźć nowe metody. Może więcej kotów w kampaniach? Ludzie uwielbiają koty.”
Tymczasem w gabinetach politycznych trwają gorączkowe narady. Czy to koniec ery niespełnionych obietnic? Czy może jednak uda się przekonać wyborców, że „to wina poprzedników”? Czas pokaże… albo i nie.